Pani od szydełkowania
Cthulhu z cylindrem i mama Yoda, włóczkowe wariacje szalonej Ali
Crochet czyli szydełkowanie to dla niej odskocznia od codzienności. Tworzone przez nią maskotki są niezwykle wdzięczne, mięciutkie i idealne do tulenia. O tym jak powstają, dlaczego pragną być kochane i ile trwa proces ich tworzenia rozmawiam z Alicją Pawłowską, młodą dziewczyną związaną mentalnie z Krowodrzą. Zapraszam do lektury!
Rozmawiała: Justyna Kozubska-Malec
Skąd pomysł by robić te słodkie cudeńka?
Wszystko zaczęło się w 2012 roku kiedy to rzuciłam ówczesną pracę i nagle zrobiło mi się dużo wolnego czasu. Pewnego razu spotkałam się z koleżanką i tak od słowa do słowa pojawił się temat szydełkowania. Opowiedziała mi jaką stosuje technikę, wtajemniczyła w rodzaje motków z włóczką i zwierzyła się ile to przyjemności ma z „motkowania” różnych cudowności. Zaintrygowało mnie to, zwłaszcza, że wiedziałam iż podobną technikę stosowała moja babcia, tworząc kilka lat wcześniej różnego typu paputki. Nabyłam więc włóczkę i szydełko i zaczęłam próbować tworzyć coś swojego. Początkowo robiłam szaliki w różne wzory, którymi potem obdarowywałam całą rodzinę przy okazji różnych okazji. Aż w końcu postanowiłam stworzyć jakieś zwierzątko i padło na sówkę, która według internetowych tutoriali była najprostszą do zrobienia. Robi się ją na kole, łańcuszek do łańcuszka i tylko trzeba pamiętać o uszkach, które początkowo mogą sprawić trudność, ale wszystko jest do wyuczenia. Maskotki robię z włóczki połączonej z akrylem, wypełniam je kulką silikonową co sprawia, że są mięciutkie i przyjemne w dotyku. Można je też dzięki temu prać w pralce nawet do 60 stopni. Kiedyś skończyła mi się wata i rozprułam poduszkę, by wypełnić zwierzaka pierzem, co okazało się totalną porażką. Sowa totalnie się nie układała i wyglądała jakby cierpiała na Parkinsona. Nim doszłam do pełnej swobody, spod moich rąk wyszło sporo upośledzonych sów czy też Kłapouchych, które wyglądały na myszy czy szare prosiaki.
Jak wygląda proces tworzenia od pomysłu do wykonania?
To zależy od wzoru. Jeśli jest to maskotka którą lubię i umiem zrobić to podejmuję się jej wykonania, jeśli nie czuję „chemii” to mówię wprost, że tego nie zrobię. Zawsze zaczynam od wyobrażenia sobie wersji ostatecznej, chyba że jest to kształt ogólnie znany jak miś, krecik, kot, pies czy postać znana z jakiejś bajki. Potem szukam czy ktoś już czegoś takiego nie robił, oglądam zdjęcia, patrzę na proporcje i powoli kształtuje mi się w głowie od czego zacząć i działam. Kiedyś dostałam zamówienie na pieska w łaty i długo mi zajęło podjęcie decyzji czy go zrobię czy też nie. Dopiero gdy znalazłam podobnego psiaka występującego w kreskówce i dostałam zgodę na zrobienie go z takim lekkim przymrużeniem oka, przystąpiłam do szydełkowania. Robienie łatek to była gehenna, ale efekt wynagrodził mój trud. Wyszedł taki lekko ciamajdowaty, ale też kochany i bardzo do tulenia.
Jakie kształty lubisz robić najbardziej?
Najbardziej lubię Cthulhu i Yodę. Ten pierwszy to istota fikcyjna, Wielki Przedwieczny, najbardziej znane bóstwo z kręgu mitów stworzonych przez H.P. Lovecrafta. To jest morski potwór, który ma macki zamiast twarzy. Moje wariacje nieco go łagodzą, bo tworzę je raczej jako „Mały Wczorajszy”. I też bawię się kolorystyką czy doborem dodatków. A kim jest Yoda każdy wie.
Ile czasu zajmuje stworzenie jednej maskotki?
Zależy od tego co to jest. Cthulhu przy dobrych wiatrach i serialu powstaje w cztery godziny, ale są i takie, które robię w dziesięć. Muszę też oszczędzać palce, bo przy „motkowaniu” bardzo bolą kciuki. Nie robię też maskotek rzeczywistych czyli takich odwzorowanych 1:1, bo to dla mnie wyższa półka. Jest ich sporo na rynku, ale one powstają na kordonku, a nie przy użyciu włóczki. Moje zwierzaki są takie „fluffy” czyli miękkie, jeszcze nie obyte z życiem, bardziej przesłodkie i niezdarne niż takie prawdziwe sztywne i dorosłe.
Mówisz o nich z taką troską. Czy zżywasz się z tymi cudeńkami i dbasz o to, by trafiły do dobrego domku?
Bardzo się zżywam i zawsze szukam dobrych łapek dla nich. Może nie sprawdzam życiorysów ich nowych właścicieli, ale lubię wiedzieć czy się przyjęły w nowym otoczeniu. Kiedyś dostałam zdjęcie od przyjaciółki, której córki otrzymały jednorożce tylko lekko różniące się kolorami. Dziewczynki mocno je do siebie tuliły, co przekonało mnie, że koniki zostały zaakceptowane i będą kochane. Ale paradoksalnie większość maskotek robię dla ludzi dorosłych, dzieci stanowią zdecydowaną mniejszość.
Ile maskotek towarzyszy ci na co dzień, w domu?
Jest ich sporo, ale większość z nich to moje ulubione Cthulhu i Yody w różnych wersjach. Robienie ich sprawia mi frajdę, odpoczywam przy nich po trudach pracy. Yody powstają zarówno w postaci dorosłej jak i dziecięcej. Moja pomysłowość mnie zaskakuje i niekiedy powstają różne kolorystyczne niespodzianki. Na przykład Cthulhu powinien być zielony, ciemnozielony, tak jakby wyszedł z jakiegoś błota czy szlamu. A ja trochę za namową znajomych, zrobiłam go steampunkowego w cylindrze, czy też różowego z kokardką na głowie. Na szczęście moje wariacje się spodobały i nie wzbudziły obrazy majestatu. Podobnie jest z Yodą. Kiedyś zrobiłam panią Yodę, bo przecież mały Yoda musiał się skądś wziąć, nie?
Gdzie można znaleźć twoje prace i jak kształtują się ceny?
Przy ul. Lea znajduje się coś na kształt showroomu moich maskotek. To jest mieszkanie mojej babci, która dba o nie, gdy mnie nie ma w pobliżu. One tam mają bardzo komfortowe warunki. Po za tym zapraszam na nieco zaniedbany profil „Motkując z chomikiem” na profilu społecznościowym lub na moje konto, gdzie w miarę systematycznie wrzucam nowe prace. Można mnie też znaleźć na Instagramie pod pseudonimem shen.ra . Wiele maskotek powstaje stricte na zamówienie, więc najlepiej się ze mną bezpośrednio kontaktować. Jeśli chodzi o ceny, to te zaczynają się od pięćdziesięciu złotych w górę. To co wyróżnia moje prace to to, że one są robione by sprawić radość i być tulone, a nie po to by zbierały kurz na półce. Po prostu są do kochania.
Dziękuję za rozmowę.